Betonujemy miasta
2014-10-17
Cieszy mnie, że w końcu zaczyna być podchwytywany temat ciągłego wybetonowywania miast:
A wciąż nie doszło do ważnej próby - wody. Im więcej zabetonowanych i zapłytowanych powierzchni w mieście, tym bardziej gwałtowny przebieg mają ulewy. Deszczówka błyskawicznie spływa do studzienek, a kanalizacja Lindleyowska ma już 130 lat. Czy wytrzyma z nową Świętokrzyską między Nowym Światem i Marszałkowską prawie bez drzew w gruncie, bez trawników i żywopłotów? Prawdziwa próba wody nadejdzie zapewne już jesienią lub na wiosnę. […]
Dlatego w miastach na Zachodzie tak duży nacisk kładzie się na sadzenie drzew przy ulicach i na chodnikach, dba się o trawniki. Przybywa też zielonych dachów na budynkach. Troska o tzw. powierzchnie biologicznie czynne wynika nie tylko z chęci poprawienia mikroklimatu i estetyki - chodzi także o zatrzymanie jak największej ilości wody, zanim trafi ona do kanalizacji burzowej, która ma swoją przepustowość. Firmom budującym domy z dachami, którymi szybko spływa deszcz, co podnosi ryzyko zalewania okolicy, nalicza się podatek. Inwestowanie w ogrody dachowe staje się więc bardziej opłacalne.
Mam wrażenie, że w miejscach gdzie planuje się rozwój miasta dominuje myślenie sprzed kilkudziesięciu lat. Urzędnicy dumni są z wielkich, szerokich, wielopasmowych ulic, oraz z rozległych wyłożonych płytami placów. Wszystkie remonty, wokół których nie podniesie się społeczna wrzawa, kończą się ubytkiem zieleni, przybywa nam za to równych betonowych powierzchni. Przykłady można mnożyć: w Warszawie np. Pasaż Wiecha, nowa Świętokrzyska, czy przerobione ulice Racławicka czy Wołoska. Jest coś w równych betonowych powierzchniach, co wywołuje zadowolenie w urzędniczych umysłach.
Potem efekty są takie, że betonowe pasaże świecą pustkami, bo nikt nie chce tam być i każdy tylko szybko przemyka (Pasaż Wiecha). Na trzypasmowych ulicach, które rozcinają miasto, samochody stoją w korku w trzech rzędach zamiast w jednym, zaś na odcinkach między światłami trwa ciągły wyścig i każdy jest Kubicą. W nowych planach zagospodarowania planuje się rozległe betonowe place w miejscu dzisiejszych parków. Gdy przychodzi zaś burza, wszyscy są nagle bardzo zdziwieni, że kanalizacja miejska nie jest w stanie odprowadzić takich ilości wody.
Mam nadzieję, że w końcu ktoś zauważy, że to nie jest dobre dla miasta. Wyborcy zresztą zaczynają dawać o tym znać — w inicjatywie „Budżet Partycypacyjny” jakoś nikt nie prosił o wybetonowanie dodatkowych powierzchni. Dobrze też, że prasa zaczyna o problemie pisać.
Dużo bardziej niepokojąca/denerwująca (itd) jest tendencja do likwidowania ważnych szlaków komunikacyjnych (arterii, dojazdów do mostów), przekształcania ich w osiedlowe uliczki po jednym pasie w każdą stronę i likwidowanie na potęgę miejsc parkingowych zamiast czegoś dokładnie odwrotnego.
Oparłbym się na doświadczeniach większych miast. Wiadomo już, że budowanie szerszych ulic (autostrad, dróg) w żaden sposób nie rozwiązuje problemu ruchu. Każda ulica się zatka. Nie jesteśmy w stanie zapewnić milionom ludzi w miastach możliwości swobodnego poruszania się półtoratonowym wehikułem, potrzebującym 12m2 miejsca. Nie da się i już.
Dlatego mnie akurat to zupełnie nie niepokoi, szczególnie że idzie w parze z budowaniem obwodnic i tras szybkiego ruchu. Centrum miasta nie powinno służyć do tranzytu. Co więcej, moim zdaniem nikt nie powinien oczekiwać, że będzie do centrum mógł po prostu wjechać samochodem i załatwiać sobie tam co chce i gdzie chce. To się nie skaluje.
Dobrym przykładem, gdzie wąska ulica świetnie zdaje egzamin, jest Marszałkowska w Warszawie, na odcinku między pl. Unii Lubelskiej a pl. Konstytucji. Dwa pasy, efektywnie jeden (bo jeden jest zastawiony przez samochody dostawcze), pełno świateł i przejść dla pieszych. I jakoś działa.
Uważam, że nie powinniśmy oczekiwać, że każdy może zawsze wjechać do centrum samochodem. Ucieszyłbym się, gdyby Warszawa wprowadziła opłatę za wjazd, podobnie do Londynu.
Janku poruszyłeś bardzo ciekawy temat - wpływu zabudowy miejskiej/podmiejskiej na retencję i zaburzenia obiegu wody....Jak wszystko temat ma kilka warstw, więc po kolei:
1) Problem centrum miasta - w Warszawie mamy tak wiele powierzchni utwardzonej, że wykonywanie zielonych dachów i skwerków niewiele zmieni. Owszem działanie chwalebne z rożnych powodów, natomiast zatrzyma promil wody spływającej.
Kanalizacja Lindleyowska akurat w centrum spokojnie wyrabia, polecam się wybrać na wycieczkę kanałami.
2) Problem dzielnic innych niż Centrum - tutaj faktycznie mamy kłopot, bo często przekroje kanalizacji ogólnospławnej sa za małe, i deszczówki odebrać nie sposób. Tutaj walka o retencję ma sens, coś tam pewnie można zrobić odpowiednio kształtując krajobraz.
3) Problem suburbanizacji miasta. Tutaj zaczynają się schody. Problemu nie stanowią nowe, szerokie drogi - one są wyposażone w studnie chłonne, baseny odparowujące, przepompownie tam gdzie potrzeba. Problemu nie stanowią nawet markety wielkopowierzchniowe i zakłady - w większości pod parkingami mają potwornej wielkości zbiorniki retencyjne które przyjmują nadmiar opadu i oddaje się go w stosownym czasie. Ciekawie robi się kiedy zajżymy do takiego Józefosławia czy okolic Ożarowa.
Sporo terenów na których obecnie deweloperzy budują osiedla o pięknych nazwach to tereny porolnicze, często osuszone bagna, w wielu przypadkach kiedyś były zmeliorowane. Kiedy wraz z kapitalizmem zaczęła się moda na zabudowę podmiejską nikt nie zwracał uwagi na wodę. Poniszczono rowy, rurociągi odprowadzajace wodę opadową i gruntową, pogodzono pola betonem, słowem - zniszczono działającą sieć, a tam gdzie nie zniszczono - padła sama z braku środków na konserwację. Teraz jak deszcz popada czy jest lato podnosi się wielki krzyk, że woda... cóż natura wraca do równowagi, było bagno - będzie bagno, albo trzeba płacić.
4) Urbanistyka i działania władz lokalnych.
Urbanistyka w zakresie spójnego kształtowania środowiska w tym warunków wodnych miała wielką dziurę czasową, stąd pewnie stało sto co się stało. W obecnym czasie każdą inwestycję na terenach porolniczych trzeba uzgadniać w zakresie kolizji z siecią rurociągów i rowów, urzędnicy niedawno poszli po rozum do głowy.
Celowo nie komentuję wyglądu miasta, i nie odnoszę się do kwestii zamykać/ nie zamykać centrum, bo każdy kij ma dwa końce
Sporo ryzykuję podejmując dyskusję z kimś, kto faktycznie na temacie się zna (a nie tylko udaje) :-) — ale:
Byłem przekonany, że były publikowane wyliczenia dotyczące zielonych dachów i deszczówki. Aż poszukałem dokładniej w sieci i… niewiele znalazłem. Wszyscy wiedzą, że im więcej zielonych dachów i ogólnie zieleni tym mniej problemów z deszczówką w miastach, ale mało kto potrafi to zamienić w konkretne liczby.
Mimo wszystko upierałbym się, żeby zazieleniać miasto na ile się da. Poza względami estetycznymi jednak wpływa to na deszczówkę (w niewielkim, ale rosnącym stopniu — od czegoś trzeba zacząć), do tego pomaga też w utrzymaniu nieco niższej temperatury w mieście w lecie (problem gorącego centrum: Warszawa już zaczyna go mieć, na Manhattanie jest nieznośny).
Ciekawe jest co piszesz o terenach podmiejskich. To tłumaczy problemy jakie wielu znajomych miało z podtopieniami.
Nie znalazłeś, bo bardzo ciężko coś takiego rzetelnie zasymulować.
Z uwagi na ciężar, ograniczoną miąższość warstw gruntu i specyficzny dobór roślin na zielony dach wpływ na retencję jakiś tam jest, ale w porównaniu do takiego parku czy skwerku - znikomy. Nie podejmuję się podawania konkretnych liczb z podanego wyżej powodu.
Napisałem wcześniej, że działania zmierzające do zazielenienia miasta są chwalebne z wielu względów, problem gorącego centrum jest jednym z wielu.
Tak samo ważne jest to, na co patrzysz codziennie za oknem, to wszystko składa się na otoczenie.