Grand Prix Polski Pojazdów Zabytkowych im. Witolda Rychtera

2015-09-15

Plakat rajdu
Plakat rajdu

Już za kilka dni startuje z Warszawy Pierwsze Grand Prix Polski Pojazdów Zabytkowych im. Witolda Rychtera. Miejsce startu znajduje się w Ursusie przy ul. Posagu 7 Panien 6 na terenie dawnej fabryki Ursus, a pierwsza załoga wyrusza na trasę o 10:00.

Więcej o samym rajdzie można dowiedzieć się z oficjalnej strony. Witold Rychter to mój Dziadek, można przeczytać o nim trochę w wikipedii.

Gwiazdą rajdu ma być zmontowany przed wojną w Warszawie Chevrolet Master Sedan. Będzie to premiera pojazdu po kilkuletnim remoncie. Podobnym wozem startował w rajdach Witold Rychter, można go też zobaczyć w naszych archiwach w albumie ze zdjęciami z podróży po Europie z 1938r.

Nareszcie?

2015-05-31

Z mieszaniną radości i strachu czytam i oglądam wywiady z Ryszardem Petru, który z poparciem Leszka Balcerowicza tworzy nową partię.

Cieszy mnie, że wreszcie pojawia się sensowny głos w polityce. Jestem zmęczony ciągłymi dyskusjami o niczym, wyborami gdzie jedna partia straszy mnie „tą drugą”, głosowaniem z przymusu, na tych którzy moim zdaniem mniej popsują. Męczy mnie, że politycy robią co mogą, żeby poprzyklejać sobie nawzajem etykietki, wiedząc że tak naprawdę nie różnią się niemal niczym.

Jako przedsiębiorcę cieszy mnie też, że wreszcie widać sensowny ruch który stawia na przedsiębiorczość. Gdzie budowa silnej Polski odbywać się ma nie przez wymachiwanie szabelką i pokrzykiwanie o tradycjach, lecz przez pracę i wzrost gospodarczy.

Równocześnie jednak boję się, że gdy tylko „stara gwardia” polityczna dostrzeże zagrożenie, zostaną przyklejone etykietki. Nowi staną się „liberałami”, będą „działać w interesach obcych mocarstw”, będą wyzyskiwaczami i panami. Zostaną też wciągnięci w debaty na tematy interesujące kościół katolicki i szybko sklasyfikowani jako wrogowie kościoła.

Boję się też, że przedsiębiorcy, zamiast wreszcie pójść po rozum do głowy i się zorganizować, będą nadal narzekać po cichu, każdy z osobna, nie ufając nikomu. Imponujące jest, jak potrafią zorganizować się rolnicy, górnicy i inne grupy społeczne, a jak słabo reprezentowani są mali i średni przedsiębiorcy, wyrabiający tak naprawdę istotną część PKB.

Będę z zainteresowaniem patrzył na rozwój wydarzeń. Pierwszy raz od kilkunastu lat słyszę wypowiedzi, które napawają mnie nadzieją.

DOPISANE po kilku godzinach: no i proszę, nie musiało minąć dużo czasu i już dzieje się dokładnie to czego się obawiałem. Pierwsi pajace już przyklejają naklejki („nowa partia zagranicznych banków i korporacji”). Niesamowite, jak bardzo nikt nie chce konstruktywnie dyskutować o kraju. Wszyscy wolą przykleić sobie etykietki i wyśmiewać się nawzajem z daleka.

Praca: ClojureScript, React.js, Clojure

2015-05-19

Raz na jakiś czas staram się przypominać, że w Fablo cały czas oferujemy pracę. A ponieważ statystyki pokazują, że najciekawsze zgłoszenia (i najlepsi współpracownicy!) pojawiają się za pośrednictwem tego bloga, to przypominam ponownie.

Jeśli kogoś interesują systemy rozproszone, aplikacje w „chmurze”, nowoczesne architektury i chce się dużo nauczyć, to zapraszamy! Piszemy głównie w Clojure (i ClojureScript). Wymagamy zamiłowania do ładnego i efektywnego kodu i doświadczenia w pisaniu aplikacji działających w przeglądarkach.

W tej chwili do pisania aplikacji używamy:

  • ClojureScript,
  • Rum lub Reagent,
  • Datascript,
  • React.js,
  • D3.js,
  • Clojure (po stronie serwerowej).

Dodatkowe hasła to Apache Storm, RethinkDB, Redis, HDFS, Kafka, ZooKeeper.

Jeśli ktoś nie programuje w przeglądarkach, to też zapraszamy, jeśli nieobce są mu takie hasła jak L-BFGS, Stochastic Gradient Descent, CRF, czy LDA i poza przygotowaniem matematycznym potrafi również implementować algorytmy w Clojure.

Celowo nie piszę „programista Clojure”, ani „programista ClojureScript”, bo staramy się nikogo tak nie ograniczać. Nikt nie powinien być „programistą” jednego języka.

W Fablo tworzymy nowoczesne narzędzia dla E-commerce: systemy rekomendacyjne, wyszukiwarki, narzędzia nawigacyjne, systemy machine-learning („Big Data”). Budujemy skalowalne systemy rozproszone. A żeby lepiej takie systemy budować, sami jesteśmy firmą rozproszoną, więc nie ma dla nas większego znaczenia praca na miejscu. Zapraszamy do rozmowy kandydatów z całej Polski (lub nawet spoza). Sposobem na rozpoczęcie rozmowy jest przysłanie adresu swojej strony GitHub z przykładami kodu/projektów na adres praca@fablo.pl. Najlepiej pokazać kod, który używa wymienionych wyżej technologii.

Wybory samorządowe

2014-11-27

Kilka przemyśleń na temat ostatnich wyborów samorządowych:

  • Media jak zwykle zamieniły wybory w sondaż. „Wygrał PiS”, „wygrało PO”, „wygrało PSL” — jakie to ma dla mnie znaczenie? Moi radni nie będą organizować się w większość parlamentarną i desygnować premiera. Będą zajmować się ścieżkami rowerowymi w okolicy, bardziej mnie więc interesuje czy dany radny jeździ na rowerze, niż do jakiej „partii” należy. Winię tu media, bo tam widać płytkość komentarza i obsesję (łatwymi w pozyskaniu i skomentowaniu) wynikami.
  • Wrażenie sondażu pogłębione jest przez fakt, że większość ludzi nie ma pojęcia co robią sejmiki wojewódzkie (też nie wiedziałem, dopóki nie sprawdziłem w Wikipedii).
  • Idiotyczny podział „PO przeciw PiS” jest sztucznie podsycany przez media.
  • To, co wydarzyło się z wyborczym systemem informatycznym, jest niekompetencją. Zarówno firmy, która go dostarczyła, jak i Państwowej Komisji Wyborczej. Ponieważ jedynym zadaniem komisji jest przeprowadzanie wyborów, a jak widać nie potrafi tego zrobić, powinna zostać w całości natychmiast zwolniona.
  • Nie ma już czasu na zamawianie nowych systemów informatycznych do kolejnych wyborów. Powinny zostać one więc przeprowadzone ręcznie. Nie wiem czemu wszyscy nagle zapomnieli, że kiedyś głosy liczyło się ręcznie i nie było to wielkim problemem. Będzie to tańsze i bardziej przewidywalne niż kupowanie kolejnych niedorobionych systemów.
  • Pewien polityk znany już z tego, że używa insynuacji, niedomówień i teorii spiskowych do zdobywania władzy, trąbi na lewo i prawo o „sfałszowanych wyborach” i „zagrożonej demokracji” i organizuje afery w Parlamencie Europejskim. Jest to działanie destrukcyjne: swoimi wymysłami podważa zaufanie do Polski, pośrednio wpływając na gospodarkę, bo postrzeganie naszego kraju silnie wpływa na biznes. Ktoś powinien przypomnieć mu, że aby mógł wymachiwać swoją szabelką, ktoś musi najpierw na nią zarobić.
  • Podejrzewam, że wszystkie wyborcze systemy informatyczne projektowane są kiepsko i nie tak jak powinno się dziś budować tego typu rozwiązania. Ale to już temat na osobny wpis.

Fablitics

2014-11-05

Uruchomiliśmy Fablitics — przyjazne rozwiązanie „business intelligence” dla sklepów internetowych (E-commerce).

Pracując z firmami sprzedającymi w Internecie zauważyliśmy, że nie ma dobrego narzędzia analitycznego, które pozwalałoby szybko i łatwo ocenić stan biznesu i pomagałoby w podejmowaniu decyzji. Owszem, wszyscy używają Google Analytics — ale jest to niewygodne i skomplikowane narzędzie, które teoretycznie potrafi wiele, a w praktyce pokazuje mało.

Projektując Fablitics staraliśmy się pokazywać tylko liczby, które mają znaczenie dla biznesu. Sklep internetowy to przede wszystkim marketing (pozyskiwanie klientów), klienci i sprzedaż. Od tego należy więc zacząć. Dlatego tam gdzie tylko można liczymy pieniądze albo klientów, a w ogóle nie interesujemy się np. odsłonami stron.

Odkryliśmy też, że w wielu przypadkach trudno jest ocenić efektywność wydawania pieniędzy na marketing. Czy na jednym kliknięciu w moją reklamę w serwisie X tracę, czy zyskuję? Ile wart jest klient przychodzący z serwisu X, a ile taki z serwisu Y? Z jakiej reklamy mogę zrezygnować?

Stworzyliśmy więc własny system: po dodaniu kodu śledzącego od razu zaczynamy pokazywać wyniki. Wszystko dzieje się na bieżąco. Pokazujemy tylko liczby, które uważamy za sensowne i cały czas pracujemy nad coraz lepszymi metrykami. Wkrótce pojawi się na przykład LTV (Customer Lifetime Value), czyli prognozowane przychody od klienta w perspektywie roku.

Chętnych zapraszamy — rejestracja jest darmowa.

Betonujemy miasta

2014-10-17

Cieszy mnie, że w końcu zaczyna być podchwytywany temat ciągłego wybetonowywania miast:

A wciąż nie doszło do ważnej próby - wody. Im więcej zabetonowanych i zapłytowanych powierzchni w mieście, tym bardziej gwałtowny przebieg mają ulewy. Deszczówka błyskawicznie spływa do studzienek, a kanalizacja Lindleyowska ma już 130 lat. Czy wytrzyma z nową Świętokrzyską między Nowym Światem i Marszałkowską prawie bez drzew w gruncie, bez trawników i żywopłotów? Prawdziwa próba wody nadejdzie zapewne już jesienią lub na wiosnę. […]

Dlatego w miastach na Zachodzie tak duży nacisk kładzie się na sadzenie drzew przy ulicach i na chodnikach, dba się o trawniki. Przybywa też zielonych dachów na budynkach. Troska o tzw. powierzchnie biologicznie czynne wynika nie tylko z chęci poprawienia mikroklimatu i estetyki - chodzi także o zatrzymanie jak największej ilości wody, zanim trafi ona do kanalizacji burzowej, która ma swoją przepustowość. Firmom budującym domy z dachami, którymi szybko spływa deszcz, co podnosi ryzyko zalewania okolicy, nalicza się podatek. Inwestowanie w ogrody dachowe staje się więc bardziej opłacalne.

Mam wrażenie, że w miejscach gdzie planuje się rozwój miasta dominuje myślenie sprzed kilkudziesięciu lat. Urzędnicy dumni są z wielkich, szerokich, wielopasmowych ulic, oraz z rozległych wyłożonych płytami placów. Wszystkie remonty, wokół których nie podniesie się społeczna wrzawa, kończą się ubytkiem zieleni, przybywa nam za to równych betonowych powierzchni. Przykłady można mnożyć: w Warszawie np. Pasaż Wiecha, nowa Świętokrzyska, czy przerobione ulice Racławicka czy Wołoska. Jest coś w równych betonowych powierzchniach, co wywołuje zadowolenie w urzędniczych umysłach.

Potem efekty są takie, że betonowe pasaże świecą pustkami, bo nikt nie chce tam być i każdy tylko szybko przemyka (Pasaż Wiecha). Na trzypasmowych ulicach, które rozcinają miasto, samochody stoją w korku w trzech rzędach zamiast w jednym, zaś na odcinkach między światłami trwa ciągły wyścig i każdy jest Kubicą. W nowych planach zagospodarowania planuje się rozległe betonowe place w miejscu dzisiejszych parków. Gdy przychodzi zaś burza, wszyscy są nagle bardzo zdziwieni, że kanalizacja miejska nie jest w stanie odprowadzić takich ilości wody.

Mam nadzieję, że w końcu ktoś zauważy, że to nie jest dobre dla miasta. Wyborcy zresztą zaczynają dawać o tym znać — w inicjatywie „Budżet Partycypacyjny” jakoś nikt nie prosił o wybetonowanie dodatkowych powierzchni. Dobrze też, że prasa zaczyna o problemie pisać.

Szkoły, przedszkola i koncepcje urbanistyczne

2014-10-16

Wszystkie niepubliczne szkoły w mojej okolicy przeprowadzać będą rekrutację. Egzaminy (!) pozwalają na wyselekcjonowanie tylu dzieci, na ile faktycznie szkoła ma miejsce. Właśnie dowiedziałem się, że w jednej ze szkół w okolicy będzie 14 miejsc dla sześciolatków, z czego 8 prawdopodobnie zostanie zajęte przez rodzeństwo starszych dzieci już chodzących do szkoły. Podań złożono 90.

Jeśli ktoś sądzi, że w szkołach państwowych jest lepiej, to się myli. Dyrektor niedalekiej szkoły podstawowej musi przyjąć 300 dzieci w tym roku do pierwszych klas. Oczywiście nauka odbywać się będzie w systemie zmianowym.

Fenomenalny wyż demograficzny? Bynajmniej. Nakładają się dwa problemy: reforma oświatowa i brak sensownej polityki przestrzennej w Warszawie. Szczególnie irytujący jest ten drugi problem. Zaniedbane przez dziesiątki lat plany zagospodarowania, bezmyślne sprzedawanie przez spółki miejskie wielkich terenów deweloperom i brak spójnej polityki urbanistycznej zaczynają się mścić.

Deweloperzy ochoczo budują wielkie ogrodzone osiedla, sprzedając klientom idylliczną wizję mieszkania w cudownej enklawie. „Ci inni” mają pozostać za płotem. Rzecz jasna deweloperzy nie pozostawiają ani skrawka terenu na szkoły i przedszkola, bo to nie jest opłacalne. A klienci o tym nie myślą, kupując mieszkania, bo przecież zawsze szkoła będzie „w okolicy”. Problem w tym, że są miejsca, gdzie tej „okolicy” już nie ma, tak dużo jest nowych osiedli.

Popatrzmy na konkretny przykład z warszawskiego Mokotowa: miasto, bądź zależne od miasta spółki miejskie sprzedało kilkunasto-hektarowe działki pod osiedle Marina Mokotów, oraz osiedla budowane przez Eko-Park, BRE i MPRO. Działki te zostały całkowicie zabudowane budynkami mieszkaniowymi i biurowymi, bez pozostawienia ani metra kwadratowego na usługi oświatowe.

Nieco lepsza sytuacja jest w „miasteczku Wilanów” (kuriozalna nazwa!), gdzie miasto pod presją Stowarzyszenia Mieszkańców Miasteczka Wilanów obudziło się po kilku latach i wykupiło od deweloperów grunty pod budowę szkoły i przedszkola.

Architekci i urbaniści są tak oderwani od rzeczywistości, że opisują te problematyczne osiedla jako osiągnięcia. Weźmy jako przykład artykuł „Ikony architektury mieszkaniowej w polsce na początku XXI wieku – charakterystyka miejskiego środowiska mieszkaniowego”. Przeczytamy tam o liniach pierzei, kwintesencji nurtu neomodernizmu, czytelnych i konsekwentnych układach urbanistycznych, siatkach ulic, oraz o tym, że „całość skomponowano konsekwentnie według ścisłych reguł urbanistycznych”. Ze ścisłych reguł urbanistycznych nie wynikało, że osiedle na pięć tysięcy mieszkańców potrzebuje wydzielonego miejsca na budowę przedszkola i szkoły podstawowej?!

Moim zdaniem pracownia APA Kuryłowicz & Associates, która opracowywała koncepcje urbanistyczne dwóch z trzech opisywanych osiedli, powinna być znana nie z „ikon architektury mieszkaniowej”, ale z gniotów urbanistycznych, jakimi są wspomniane osiedla. Czy dojrzeliśmy już na tyle, żeby wstydzić się dzielnic miast budowanych w ten sposób?

Wywiad z Leszkiem Balcerowiczem

2014-09-23

Leszek Balcerowicz w [wywiadzie] doskonale podsumowuje rządy PO. Już dawno mi się nie zdarzyło tak całkowicie zgadzać z czyjąś opinią — prof. Balcerowicz wyraża doskonale to, co sam czuję. Głównie rozczarowanie.

Dwa kolejne ataki na oszczędności emerytalne w OFE, najpierw w 2011 roku, a potem w 2013. Byłem zaskoczony, nie spodziewałem się, że Tusk, Rostowski, Bielecki, Boni, Sikorski mogą się tak daleko posunąć. Po pierwsze, że mogą robić tak szkodliwą rzecz dla gospodarki. Po drugie, że będą uprawiać tak nieuczciwą propagandę, z taką pogardą dla opinii publicznej. "Ciemna masa to kupi" - cytując klasyka. Po trzecie, z takim lekceważeniem konstytucji.

Warto przeczytać.

Lekarze i homeopatia

2014-05-10

Kolejny lekarz zaproponował mi „lek” homeopatyczny. Odmówiłem uprzejmie, wyjaśniając, że nie wierzę w homeopatię. Przez chwilę jeszcze próbował mnie przekonać („to jest fizyka, proszę pana”), ale na szczęście zrezygnował, a ja wykazałem daleko idącą powściągliwość i nie dałem się sprowokować „fizyką”.

Po wyjściu jednak uświadomiłem sobie, że coś tu jest bardzo nie w porządku. Oto byłem u Lekarza Medycyny: człowieka wykonującego zawód regulowany przez państwo. Moja wizyta była opłacona przez NFZ, a więc z państwowego ubezpieczenia społecznego. Powinienem więc się spodziewać, że lekarz będzie stosował metody zweryfikowane naukowo. Intuicja podpowiada mi, że lekarz nie może doradzać mi terapii, których skuteczność nie została potwierdzona.

Oczywiście szanuję prawo do wolności wyznania: każdy może wierzyć w to, co chce. Są więc ludzie, którzy wierzą w Latającego Potwora Spaghetti i dla nich być może idealna kuracja to chodzenie przez tydzień z durszlakiem na głowie. Dopóki jednak w kontrolowanym eksperymencie nie zostanie udowodnione, że taka kuracja faktycznie jest skuteczna — lekarzom nie wolno jej sugerować. Podobnie jak nie wolno sugerować odmawiania modlitw, składania ofiar Swarogowi, czy odprawiania obrzędów voodoo. Nawet jeśli to nie może zaszkodzić.

Wyjaśnię od razu: uważam, że „efekt placebo”, to worek, do którego wrzucamy obecnie mnóstwo niezrozumiałych mechanizmów. Wiem, że organizm potrafi dokonać imponujących rzeczy, które często potem określane są jako „efekt placebo”. Nie twierdzę więc, że specyfiki homeopatyczne nie mogą działać. Lekarz jednak nie jest od leczenia efektem placebo, ani żadnymi innymi metodami, które nie są sprawdzalne naukowo.

Nie widzę rzecz jasna problemu w tym, żeby istnieli „doradcy homeopatyczni”, czy „kliniki homeopatyczne”. Chciałbym jedynie, żeby było wyraźne rozgraniczenie: muszę wiedzieć, czy idę do Lekarza, czy do Doradcy/Znachora. Podobnie jak jest rozgraniczenie pomiędzy „lekiem” a „suplementem diety”.

Jak się okazało, intucja mnie nie myli i w Kodeksie Etyki Lekarskiej czytamy między innymi: „Lekarzowi nie wolno posługiwać się metodami uznanymi przez naukę za szkodliwe, bezwartościowe lub nie zweryfikowanymi naukowo”. Ponieważ homeopatia jest jednogłośnie przez naukę uznana za bezwartościową, a jej skuteczność nigdy nie została zweryfikowana, sugerowanie specyfików homeopatycznych jest naruszeniem Kodeksu Etyki Lekarskiej. Podobnie jak leczenie przez chodzenie z durszlakiem na głowie albo leczenie przez składanie ofiar Swarogowi. Każde może być skuteczne, a jednak nie jest rolą lekarza sugerowanie takich kuracji.

Ktoś może zapytać, dlaczego mnie to tak zdenerwowało? W końcu to nieszkodliwe. Picie wody destylowanej nie może zaszkodzić. Spójrzmy jednak na to inaczej: czy ów lekarz polecający magiczne metody związane z „pamięcią wody” chciałby potem jechać mostem zbudowanym przez inżyniera, wierzącego głęboko w skuteczność wzmacniania przęseł mostu poprzez wachlowanie piórami strusiów szaroskórych (koniecznie po 10 razy w każdą stronę, najlepiej przy świetle księżyca w nowiu)?

Tymczasem homeopatia wkrada się wszędzie i skutecznie udaje medycynę. Mówimy o „lekach” homeopatycznych, chociaż to wcale nie są leki. Nawet nie trzeba ich nazywać „suplementami diety”. W aptece pudełka z owymi „lekami” leżą przemieszane z faktycznymi lekami. Na pudełkach z papierosami państwo każe drukować ostrzeżenia o ich szkodliwości, ale już na „lekach” homeopatycznych nie ma ani słowa o tym, że ich skuteczność nie została w żaden sposób wykazana.

I co najgorsze, zadziwiająco często lekarze takie „leki” polecają.